4.04.2007

W "Malinowym" kajaku Prusiną

Czwartek wieczór klikam sobie na GG – świruję z Maliną. Chwalę się, że w niedzielę jedziemy na Osę, aż tu znienacka Malina mówi, że jadą na Prusinę – i to już w piątek. Tak mi się ten pomysł spodobał, że w sobotę postanowiłem jechać na Prusinę a w niedzielę na Osę. Namówiłem bez żadnego problemu do tego przedsięwzięcia mojego „braciszka” Borusia. W sobotę razem udaliśmy się na etap Prusiny: Osieczno – Śliwiczki 12 km. Wyruszamy na szlak około godziny 11.00 – rzeka wąska, leniwie płynąca pośród łąk i bardzo, bardzo płytka. Prawdę mówiąc byłem lekko wkurzony, bo namęczyłem się okropnie, aby pokonać ten odcinek. Do Łobody było bardzo dużo mielizn i płycizn, które przysporzyły mi dużo kłopotów i pochłonęły cały mój entuzjazm kajakarza. W Łobodzie przenoska przy młynie (niektórzy spłynęli Duracel i Andrzejek) i krótki odpoczynek: pojedliśmy, popiliśmy (o dziwo płyny tylko bezalkoholowe !!!!), zjedliśmy czekoladkę i z wielkim lenistwem ruszyliśmy na dalszą część etapu (podobno miał być znacznie atrakcyjniejszy niż dotychczas), mieliśmy za sobą dopiero sześć kilometrów. Jesteśmy na wodzie i co ???? zaczyna się prawdziwy odcinek zwałkowy, ale niestety mam pecha – muszę się kabinować z mojego ukochanego kajaczka. KABINIK Jestem lekko zmoczony, zszokowany i przestraszony. Moi kochani kompani kajakowi mieli małą polewkę z mojej „osobistej tragedii” – kabinki. Po przebraniu się wyruszamy dalej: nurt lekko przyspieszył, zrobiło się troszeczkę głębiej i dużo, dużo ciekawiej : prawdziwa zwałkowa zwałka, drzewo na drzewie, mostek za mostkiem – jest superancko. Sześć kilometrów przepłynęliśmy dwa razy szybciej niż dotychczas. Okazało się nawet, że nauczyłem się pokonywać nisko powalone nad wodą drzewa. Pogoda słoneczna, cieplutko, lekki wiaterek i dobre nastroje spowodowały, że mogliśmy płynąć i płynąć bez końca. Boruś chyba był w swoim żywiole, bo pognał do przodu zostawiając swojego „braciszka” z tyłu , a powstała kontuzja i to nadodatek bardzo poważna. Około godziny 17.00 zakończyliśmy etap, wrzuciliśmy mały obiadzik na ruszt (przygotowany przez Fionkę) i zaczęliśmy się integrować . Było ekstra, lecz o 20.00 musieliśmy powracać do domku, zakończyła się nasza niezbyt fortunna co dla niektórych przygoda kajakowa. Nasza niedzielna wyprawa na osę niestety nie doszła do skutku, ale obiecujemy , że uda się napewno następnym razem.
Z kajakowym pozdrowieniem:
kawenik

Brak komentarzy: